Harry Potter, Ch?opiec Który Prze?y?, prze?y? dzi?ki mi?o?ci swojej matki. Nie by? nadzwyczajnie utalentowanym czarodziejem, fakt, ?e prze?y? pierwsze starcie ze ?mierci? zawdzi?cza? temu, ?e Lily Potter zas?oni?a go w?asnym cia?em, a jej matczyna mi?o?? pos?u?y?a jako tarcza obronna. To, ?e Voldemort usi?uj?c pozbawi? go ?ycia, os?abi? siebie, oddaj?c Harry’emu cz??? swoich si? – to ju? inna sprawa.
By?am na takim sylwestrze w 2010 lub 2011 roku. W podkrakowskim domu jednorodzinnym zebra?o si? nas kilkana?cioro, cz??ciowo si? ze sob? znali?my, cz??ciowo nie. W?ród znanych mi ju? wcze?niej postaci by?a jedna para: Ona i On. J? zna?am jeszcze z poprzedniej szko?y, On by? jej pierwszym ch?opakiem. Z Jej opowie?ci wiedzia?am ju?, jaki On jest czu?y, troskliwy, jaki dojrza?y i jaki zakochany.
Tamtej zimy nie pija?am jeszcze alkoholu, nigdy te? nie by?am dobrym fotografem (ach, jak?e zazdro?ci?am na wszystkich imprezach tym, którym aparat w r?ku dawa? legitymizacj? obecno?ci i jakie? ukierunkowane na cel zaj?cie, podczas gdy ja bi?am rekordy w wyj?ciach do toalety, sprawdzaniu braku wiadomo?ci w telefonie i niepewnych u?miechach do obcych podejrzliwych twarzy), dlatego musia?am pogodzi? si? z przypisan? mi przez psychologów t?umu trzecioplanow? rol? obserwatorki. Na szcz??cie, zazwyczaj by?o na co popatrze?. Tak, jak podczas tego sylwestra w 2010 lub 2011 roku, gdy do wyboru mia?am a? trzy sceny mansjonowe.
Z prawej strony, pod oknem: bana?. Obcy sobie ludzie porwani w wir zgubnej, nad ranem ju? nie?wie?ej, nami?tno?ci. Na pod?odze, za kanap?: mi?osna matrioszka. Ch?opak (nie mog? sobie za nic w ?wiecie przypomnie?, co to za jeden) podrywaj?cy Dziewczyn? (któr? par? lat pó?niej zobaczy?am w telewizyjnym show o ?piewaniu) podrywaj?c? Ch?opaka (którego zna?am st?d, ?e kilka miesi?cy wcze?niej odrzuci?am jego niezgrabne zaloty), który pokracznie stara? si? z?apa? mój wzrok i przekaza? wiadomo?? z drugiego brzegu: „widzisz? widzisz? patrz!”. Z lewej, pod ?cian?: love story.
Ona zaczyna?a ju? traci? pion, On bez s?owa obejmowa? posterunek. Przygl?da?am si? z absolutnym oczarowaniem, jak On si? ni? zajmuje. Jak g?aszcze po w?osach, jak przynosi kolejne szklanki wody, jak odprowadza do ?azienki i z powrotem. Jak przy tym wszystkim – On na Ni? patrzy. Takie spojrzenie zna?am dot?d tylko z g?upich filmów, w których u?ywa si? mentolu zamiast ?ez. W którym? momencie On zauwa?y?, ?e na nich patrz?. Podszed? blisko i wyszepta? mi do ucha (pachnia? dezodorantem w sprayu, jakim wtedy pachnieli wszyscy znani mi ch?opcy): „czy mo?esz si? Ni? zaj??? musz? skoczy? do ?azienki”.
Czy mog? si? ni? zaj??? Niby zwyk?e, niewinne pytanie. Ale wtedy zaku?o mnie w samo nigdy jeszcze nie zakochane serce. Czy mog?am si? ni? zaj??? Mog?am. Oczywi?cie, ?e mog?am. Ale z okropnej czerwonej zazdro?ci bardzo bardzo nie chcia?am tego robi?. Nie chcia?am by? dziewczyn?, która w sylwestra 2010 lub 2011 roku zajmuje si? pijan? znajom? na pro?b? jej troskliwego ch?opaka. Ze wszystkich si? chcia?am wtedy mie? w?asnego, zakochanego we mnie ch?opaka, który pachnie dezodorantem w sprayu i jak gdyby nigdy nic podchodzi do ledwo znanej mu osoby na imprezie, prosz?c, ?eby si? mn? zaopiekowa?a.
Usiad?am obok niej, zapyta?am, jak si? czuje. Chyba nawet zorganizowa?am jej poduszk?. W sylwestra 2010 lub 2011 roku wbi?am sobie do g?owy my?l, której si? przestraszy?am: jeste? nikim, je?li nikt ci? nie kocha.
Gdy by?y?my ma?e, a przed nami by?o co? trudnego do zrobienia, mówi?y?my do siebie: „jak chcesz, mog? ci po?yczy? mojego Anio?ka”. Gdy by?y?my du?e, dosta?am od niej bransoletk? z wilkiem: „b?dzie twoim Patronusem”.
Niedawno zrobi?am na Pottermore test na Patronusa. Mówi? pó?niej do mojej siostry: „co? tu chyba nie dzia?a, wyszed? mi kot, zupe?nie bez sensu, bo nie mam w sobie nic z kota”. A ona do mnie: „No co? ty! Przecie? Patronus to nie jest to, czym jeste?, ale to, czego ci potrzeba!”.
Nie jeste? nikim, je?li nikt Ci? nie kocha. Je?li nikt Ci? nie kocha, to tylko oznacza, ?e bardzo potrzebujesz mi?o?ci.