Najbardziej b?dzie mi brakowa? tego codziennego niezadowolenia. Ma?o kto potrafi by? niezadowolony w ten sposób. Tak solidnie i apetycznie niezadowolony na ka?dy temat. Moja sukienka ze studniówki, sukienka na wesele Piotrka, wszystkie inne sukienki, które kiedykolwiek jeszcze b?d? nosi? – przecie? wszystkie one tak samo zas?uguj? na to, aby si? jej nie spodoba?. Kiedy sz?am do Pierwszej Komunii, mama kupi?a mi najpi?kniejsze na ?wiecie bia?e lakierki i kaza?a ukry? przed ni?, ?eby nie zrobi?a mi przykro?ci. I po chuj. I po chuj ja si? dzisiaj stroj? na wigili?, skoro nie omiecie mnie ju? wi?cej ten pot?piaj?cy znad tatarskiego nochala wszystko wzrok.
Dwadzie?cia lat temu moi rodzice ustawili mnie i mojego brata obok choinki i kazali si? u?miecha?. Razem z nami na zdj?cie za?apa? si? wielki dmuchany plastikowy dalmaty?czyk. Mia? – przysi?gam, ?e to prawda – mia? na imi? Suczka Dzindziora. Od tego czasu, takie zdj?cia powstawa?y co roku. Pó?niej byli?my ju? na nich we trójk?. Moja rodzina nie p?awi si? w tradycjach, ani drobnych sentymentach. Ale tego, ?eby zdj?cie naszej trójki zosta?o jak najszybciej po wigilii wywo?ane, oprawione i powieszone na ?cianie równo ze swoimi poprzednimi edycjami – tego pilnujemy jak lepszej sprawy.
Pusty talerz na stole – dot?d symbol strachu przed mog?cym si? pojawi? znik?d i z nag?a Nieznajomym Dziadem. Dzisiaj ten talerz przestanie by? anonimowy. To puste miejsce to spotkanie wpó? drogi mi?dzy tymi, którzy musz? i?? ju? dalej i tymi, którzy nigdy tak naprawd? nie znikn?. W tym roku po raz pierwszy b?dziemy nalewa? do fili?anek barszcz mojej mamy.
– Zbyszku, zjedz co?, bo jeste? zaniedbany.
– Jad?em ju? pierogi, a w ramach zupy napij? si? piwa.
– I bardzo dobrze.
Plastikowa choinka by?a pierwsz? rzecz?, jak? rodzice kupili do tego domu dwadzie?cia siedem lat temu. Gdy byli?my mali, upierali?my si?, ?eby choink? ubiera? jak najwcze?niej. Najlepiej jeszcze w listopadzie. Wiele mo?na powiedzie? o moim rodzinnym domu, ale nie to, ?e brakowa?o tam luzu i u?a?skiej fantazji. Tata bez obciachu maszerowa? do piwnicy jedenastego listopada a my rzucali?my si? na bombki i ?a?cuchy, ostatecznie godz?c si? na zaproponowany przez mam? kompromis – ?e na razie nie b?dziemy jeszcze puszcza? kol?d.
By?a surowa i bardzo dumna. Nigdy w ?yciu nie widzia?am, ?eby si? garbi?a. Da?a mi szlacheckie korzenie i woreczek kompleksów. Nigdy nikogo tak naprawd? nie chwali?a. Przynajmniej nie w ogólnie przyj?tym j?zyku. Mia?a w?asn? czu?o??, któr? nauczy?am si? rozpoznawa? ju? w doros?o?ci. Dzwoni?am wi?c do niej z Warszawy, ?e t?skni? za jej mielonymi i ?eby szykowa?a na sobot?. Lubi?a, gdy wprasza?am si? na obiad. Udawa?a, ?e nie przystoi jej plotkowa?, ale Bóg mi ?wiadkiem, ?e lubi?a, gdy j? do tego prowokowa?am! Kiedy? by?am z nimi na obiedzie w górach. Dziadek zachwyca? si? pierogami z owocami. Wezwa? m?odego kelnera i kaza? mu przekaza? kucharzowi, ?e to s? najlepsze pierogi na ?wiecie. Babcia odczeka?a chwil?, po czym westchn??a i rzeczowo oznajmi?a. „No, bez przesady, bez przesady, Zbyszku. Po prostu – bardzo dobre pierogi”.
– Opowiadaj mi.
– To samo?
– To samo.
K.