Godzina 4.00, stołówka w Maradkach, stoję w mokrych majtkach i koszulce, od jeziornej wody, opieram się o stół bilardowy, ze szklanką w ręce. Gosia robi zdjęcie w przerwie między wypisywaniem walentynek. Skręciłyśmy do stołówki po drodze z wiaty do domku, żeby zabrać z kącika nową rolkę papieru toaletowego. Gosia wypisała pięć walentynek, ja dwie. Poczułam wtedy takie uszczypnięcie, jakby ugryzł mnie komar szczęścia. Robimy zdjęcie na pamiątkę tych piętnastu sekund wolności (“jeszcze jedno? czekaj, rozpuszczę włosy”). Pod drzwiami domku 29 spotykamy Monikę z Maksem: “długo brałyście ten papier” (ups, zapomniałam).
Myślałam, że tego lata nie włożę kostiumu. I nie wejdę do żadnej wody. Chociaż mam kostium i wiedziałam, że będę nad wodą. Po prostu moje ciało to na tym etapie życia nie jest moja ulubiona osoba na świecie. Często myślę o tym, że moje ciało mnie nie lubi. Że jest obrażone, bo wolałoby, żeby w loterii dusz dostało jej się coś fajniejszego do środka. Ale jesteśmy razem, musimy być razem, nawet w kryzysie. Ciało, wiadomo, ciągnie do jeziora. Dusza wymyśla wymówki: źle wyglądasz w kostiumie, co ludzie pomyślą, jesteś blada jak kartka papieru i masz na nogach żyłki. Straszna sytuacja, gdy każdy centymetr ciała zdradza, że jestem żywym człowiekiem. Wtem: rowerek wodny. “Kasia, idziesz?”. Ciało i dusza, chórem: “tak!!!”. Rowerek zaprowadza rozejm. Płyniemy. Płyniemy. Płyniemy. Woda jest cicha, woda jest cicha, woda jest cicha.
Zauważam, że woda jest cicha. Zachęcająca i zaufana. Wyciąga do mnie rękę, zanurzam stopy. Kostki, łydki, kolana, skoro kolana, to mogę wejść po biodra, skoro zanurzyłam już pośladki, to mogę wejść do pępka. Pępek, pępek, pępek – i już jestem cała. Boję się, że to podstęp, ale woda nadal milczy. Ani słowa o tym, że jest mnie za dużo. Że jestem zbyt miękka. Nie wypomina mi niczego, nawet mojej głupoty i bzdurnych żartów z poprzedniego wieczora. Nic. Nie rozumiem sytuacji: dlaczego jesteś dla mnie taka dobra, wodo? Nawet się nie znamy, a ty mnie tak bierzesz całą, bez warunków. Gdzie jest haczyk?
“Chciałabym, żeby ktoś mnie tak przytulił”. Nie, tylko nie taka smutna myśl, nie teraz, później. “Chciałabym, żeby ktoś mnie tak przytulił”, znowu. “Chciałabym…”, poddaję się i już cała jestem tą myślą.
– No, a da się tak?
– Na maksa.
– Tak przytulić, żeby zapanowała całkowita cisza?
– Obiecuję.
– Tak mocno i przezroczyście jednocześnie?
– Jednocześnie. Tak.
– Wow.
– Wiem. Wow.