W moim dorosłym życiu podjęłam do tej pory dwie mądre decyzje. Adoptowałam psa i przestałam pić mleko. Jak to się stało, że tylko dwie? Jak to się stało, że akurat te? Kiedy ostatniego dnia stycznia podpisałam umowę adopcyjną w schronisku i zapakowałam Dumkę do samochodu, wiedziałam, że to jest decyzja na zawsze. Kasia i Dumka. Dopóki Ś. nas nie rozłączy. A po mleku robi mi się niedobrze.
Jak mawia mój dziadek: „jedna rzecz dziennie”. Codziennie staram się zrobić dobrze choćby jedną rzecz. Codziennie staram się dobrze wybierać. Niestety, codziennie staram się od nowa. Ile razy odstawiałam słodycze na bok i trwałam tak dumnie przez dziesięć, piętnaście, czterdzieści dni, a potem BACH: Snickers Trio. Ile razy wypracowywałam nawyk codziennych ćwiczeń, a potem CIACH: okres, ulewa, nie chce się wychodzić z domu, piłka uderza o ziemię i muszę liczyć podania od nowa. Ile razy udawało mi się lubić siebie przez dłuższy niż długi weekend czas, żeby potem nagle w jakiś piątek czy wtorek znowu wpisać sobie w rubryce „wartość” trzy proste słowa: zero-na-dziesięć.
Podobno każdy cel, do którego dążymy powinien być redukowalny do pojedynczych codziennych czynności. No i to jest trochę problem. Bo ja lubię rzeczy, które można zrobić raz na zawsze. Lubię rzeczy, które są nagrodą gwarantowaną w mojej życiowej grze w Milionerów. Księgą zapisu gry w Harrym Potterze na PC. Lubię rzeczy, od których nie ma odwrotu. Dlatego lubię mieć bloga i lubię pisać teksty. Bo napisane jest napisane – i na chuj drążyć temat.
Podobno szlachcic się nie cofa. Podobno twórczość to sztuka podejmowania nieodwracalnych decyzji. Ale też podobno nieodwracalne decyzje nie istnieją, bo Zygmunt Bauman powiedział, że wszystko płynie, więc zasadniczo mogę sobie wsadzić. Podobno Aztekowie wierzyli, że każdego wieczora należy złożyć ofiarę z krwi, aby Słońce miało siły następnego dnia wstać ponownie. Czyli to tak, jakby dzisiaj było ofiarą jutra. Nie brzmi to zbyt wesoło.
A jak nas naucza Sharon Van Etten:
Every time the sun comes up, I’m in trouble
~ K.