Nie lubię poradników. Uwielbiam poradniki.
Nie znoszę tego, że oszukują i opierają się na niewypowiedzianych założeniach. Nie znoszę tego, że mają kłamliwe tytuły z gatunku “Jak poprawić w twoim życiu to i tamto”, podczas gdy wszystkie nazywają się tak naprawdę tak samo: “Dlaczego sposób, w jaki żyjesz jest złym sposobem by żyć, wydaj pieniądze, by się dowiedzieć”. Pewnie już teraz zniechęciłam cię do dalszego czytania, uprzedzę więc: słyszę, jak banalna jest moja frustracja. Jest tak samo banalna, jak naiwność i żal, których podszepty prowadzą mnie od czasu do czasu do alejki oznakowanej jako “Zdrowie i styl życia”. Daj mi szansę.
W księgarni patrzę na dział poradnikowy z czułością. Jest coś bezbronnego i wzruszającego w człowieku, który kupuje dla siebie poradnik. To, co kupił najczęściej jest oszukańczą obietnicą, ale sam gest zakupu – objawem nieskończonej wewnętrznej batalii, aktem powstańczym. Delikatne zawstydzenie, chęć wyszeptania pod nosem, przy kasie, że “to na prezent”, wszystko to jednocześnie coś we mnie wewnętrznie rozrywa i coś we mnie w środku skleja. Jest coś bezbronnego i poruszającego w człowieku, który kupuje poradnik, tak samo jak w tym, który kupuje dla siebie różę albo ciastko.
Szanuję poradniki, bo szanuję wszystko, po co ludzie mogą sięgać chcąc pocieszenia. Szanuję poradniki tak jak szanuję programy rozrywkowe, picie kawy w ulubionej filiżance albo pójście do fryzjera. Ale szanuję je tylko wtedy, gdy jego autor rozumie całkowity brak różnicy między sobą a przyszłym czytelnikiem.
Rozumiem ten zachwyt haustem zrozumienia czegoś. Rozumiem i znam pokusę głoszenia. Chęć dzielenia się porcją prawdy jak ciastem, które wyjątkowo, może pierwszy raz po wielu próbach, wyszło. Ale, cholera, jeśli szeptałeś słowa “to na prezent” przy kasie więcej niż raz – wiesz już, że ten wypiek tylko czasami jest z babcinego przepisu, dużo częściej z mrożonki.
To jest moja pokusa głoszenia na dziś. Że nic dobrego nigdy nie powstanie, jeśli ten, kto mówi łudzi się, że jest zrobiony z innego gatunku gliny i łez niż ten, kto go słucha. Nie ważne czy to fikcja czy prasa. Szkolna ławka, gabinet terapeuty czy sejm.
A jeśli to naprawdę było na prezent? Wtedy to też jest prawdziwa historia.