Relacja czy więź

Powiedzieć, że temat chodził po mnie od dawna, to zbyt duży skrót. Z drugiej strony, powiedzieć, że chodził po mnie od zawsze – to banał. Na taki temat nie ma dobrego momentu, bo każdy moment jest równie dobry. Natrętna myśl wędruje pod skórą jak rak nieborak, droczy się ze mną i chociaż nie gryzie, zostawia znak. A jednak ostatnio coś się stało. Kilka drobnych zbiegów okoliczności, parę słów, które przypadkiem się zrymowały i proszę: znowu nie mogłam w nocy spać.

Pytanie: czy do uznania wartości jakiegoś doświadczenia, konieczna jest spójność w zeznaniach wszystkich jego uczestników? Co jeśli jedno z moich koronnych wspomnień, do których wracam, gdy boję się o przyszłość, dotyczy człowieka, który zapamiętał to wydarzenie zupełnie inaczej? Czy mam prawo uważać coś za ważne, jeśli na drugim końcu kabla jest cudza pamięć, w której mnie już nie ma? Witkacy pisał: „było tak, jak dla ciebie było”, ale przecież to nie jest takie proste.

Wysłuchałam niedawno tego filmu Joli Szymańskiej, w którym mówiła m.in. o różnicy między relacją a więzią. Według tego rozróżnienia relacja należy do teraźniejszości, a więź może być ponadczasowa. Relacja istnieje dzięki jakiejś formie zależności (np. relacje w rodzinie, relacje zawodowe, relacje sąsiedzkie). Nie znaczy to, że relacja jest nieszczera czy pozbawiona na przykład uczuć, chociaż tak też bywa. Kluczowe jest jednak dla każdej relacji to, że aby istniała – trzeba ją aktywnie podtrzymywać. Czyli relacji mo?na nazwać właściwie większość międzyludzkich związków.

Z drugiej strony mamy więź. Więź jest bardziej tajemnicza i jeśli relacja należy do literatury non-fiction, to więź jest z porządku sci-fi. Więź można czuć względem osoby, z którą mieszkamy pod jednym dachem, ale też takiej, którą spotkaliśmy raz, coś nas połączyło i nie widzieliśmy się później już nigdy. Więź można czuć intuicyjnie, patrząc na kogoś, chociaż jeszcze nigdy nie zamieniliśmy słowa. I najważniejsze: więc możemy czuć z osobą, z którą jesteśmy w relacji, ale też – gdy relacji nigdy nie było albo była, ale się zbyła.

Osobiście więź wyobrażam sobie trochę jak te macki w Avatarze. Widzę je podobnie do tego, jak w Interstellarze widziano miłość. Jak fizyczną, potężną, materialną choć niewidzialną sieć. Jej pochodzenie jest dla mnie sekretne i niezrozumia?e. W tym poetyckim obrazie króluje mimo wszystko wielkie ALE. Ale czy aby na pewno sobie tego nie zmyśliłam?

Myślę, że większość ludzi marzy o wyjątkowości. Jeśli nie o tym, aby być wyjątkowym, to aby się wyjątkowo poczuć. Aby przeżyć coś wyjątkowego. Myślę też, że doświadczenie więzi z drugim człowiekiem często zaspokaja to pragnienie. I jeszcze – myślę, że gdyby się okazało, że to wszystko bzdura, moglibyśmy tego nie przeżyć.

A na pocieszenie i na koniec powiem Wam w tajemnicy jedno: że jeśli wszyscyśmy oszaleli i tylko sobie wymyślamy jakieś dyrdymały o mackach z Avatara, jeśli nie ma między nami żadnych fluorescencyjnych więzi, to po co nam ten cały internet, ba, po co nam ta cała kultura i sztuka? Po co nazywamy „ulubionym autorem” obcego człowieka?

Photo by Benjamin Ranger on Unsplash

Tekst powstał dzięki stypendium Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego „Kultura w sieci 2020” w kategorii: literatura.

Inne teksty