Zanim wyślę wiadomość, czytam ją kilka razy. Zastanawiam się, rozważam: “ok” czy “okay”? Z kropką czy bez? Zanim nadam przesyłkę, piszę adres na kilku kartkach, którymi potem oklejam paczkę z każdej strony. Na wypadek, gdyby na którejś wyszło to niewyraźnie. Na wypadek, gdyby ktoś spojrzał tylko na jeden bok. Gdy złożę w urzędzie jakiś papier, spędzam potem cały dzień, wyobrażając sobie, jak zaraz po moim wyjściu, kartka z podpisami spadła pod biurko. I już nikt jej nigdy nie znajdzie.
Słucham w kółko tych samych piosenek. Na mojej playliście “Ulubione utwory 2019” w Spotify jest pięć tytułów*. Odnawiam subskrypcje w Netflix i HBO, bo tam są wszystkie seriale, które znam na pamięć i tylko te seriale mam ochotę oglądać. Dziadek Zbyszek (ten sam, który wpoił mi zasadę “jedna rzecz dzienne”) nie zaczyna czytać książki, dopóki nie sprawdzi, że historia kończy się dobrze. Z psami na spacer chodzę stałą ścieżką. Zawsze troszeczkę, odrobinę się boję, gdy zmienia się pora roku.
Wkurza mnie to, że na zdjęciach sprzed roku mam węższą twarz. Nie lubię tego, że z coraz większym wysiłkiem muszę sobie przypominać, jak pachniało powietrze tego dnia, gdy przywiozłam Dumkę po raz pierwszy do domu. Kiedy oglądamy na komputerze Harry’ego Pottera, mówię: “miałam to na kasecie”. I po co ja to mówię?
Żadne jedzenie nie smakuje mi, gdy mam go mało. Zazwyczaj parzę od razu dwie herbaty. Pijąc jedną, drugą trzymam w zasięgu wzroku. Nie ucieszy mnie drzemka, jeśli musi być krótka. Wolę nie kłaść się spać tej nocy, niż musieć jutro bardzo wcześnie się obudzić. Nie potrafię czytać książek po kilka stron, po kilka minut. Bywa, że nie przeczytam nic przez pół roku, bo nie nadarza się akurat taki dzień, który mogłabym w całości na to przeznaczyć. Jednym z najsmutniejszych uczuć, jakie znam, jest gdy nie mogę sobie czegoś przypomnieć. Czasem myślę, że nigdy nie będę mieć dzieci. A czasem, że fajnie, gdyby jedno z nich zostało weterynarzem.
Chyba ciągle jeszcze trochę wierzę w to, że gdy zamykam oczy, inni ludzie mnie nie widzą.